Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A widzi ojciec — wyrwał się Dawid tryumfująco — i nie mówiłem?
— Ja jednak temu jeszcze nie wierzę. — W tém jest coś innego — rzekł Habe niedowierzająco. — No dobranoc Josek.
Dał znak woźnicy i bryczka ruszyła z miejsca a wkrótce zginęła w cieniu, co długim pasem padał na ziemię od pagórka, — tymczasem inżynier po odejściu Dawida długo jeszcze wzburzony chodził po pokoju, irytując się bezczelną śmiałością żyda, który śmiał mu robić tak nieuczciwą propozycyję.
Stary Kowalski wróciwszy z magazynu zastał go jeszcze w tym stanie.
— A tobie co się stało? — spytał stary syna.
— To ten bezczelny żydziak tak mnie zirytował — odrzekł Teodor i opowiedział ojcu w krótkości treść rozmowy a zakończył słowami: no, powiédz ojcze czy to nie jest oburzające?
— Dla nas, ale nie dla nich mój Teodorze. — Żyd nie rozumie interesu bez malwersacyj.
— Tam, gdzie nie oszukuje, uważa się za stratnego. To podstawa ich spekulacyj. I dla tego też śmiészą mnie nawoływania dziennikarskie, że powinniśmy współzawodniczyć z nimi na polu handlu i przemysłu i zamiast rozpalać się ku nim nienawiścią, uczyć się od nich sposobu robienia interesów. — To tyle znaczy, jakby mi kto kazał od złodzieja uczyć się sposobu nabywania majątku. — Współzawodnictwo z ludźmi, dla których wszystkie środki są godziwe, jest niemożebne dla tych, którzy chcą zostać uczciwymi. — Prawda, że i u nas naliczyłby dosyć takich, co z żydami mogliby iść w zawody pod względem nieuczciwości, wyzyskiwania ludzi etc. — ale u nas opinija gardzi takimi, gdy przeciwnie u żydów opinija