Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ski był teraz zajęty od rana do późnéj nocy, wszystko bowiem było teraz na jego głowie, gdyż inżynier, pod którego rozkazami pracował, wyjechał do Wiédnia na czas jakiś wezwany przez inspektorat inżynierski. Szło o pewne poprawki w planie mostu, którego budowy, równie jak i innych mostów, rząd nie chciał powierzyć prywatnym przedsiębiorcom, ale wziął to na siebie. Inżynier wyjeżdżając obiecał Kowalskiemu, że będzie się starał o wyrobienie mu stałéj posady przy budowie; dotąd bowiem był on tylko prowizorycznym pomocnikiem. Ta obietnica dodawała młodemu człowiekowi ochoty do pracy: chciał przekonać swego przełożonego, że zasługuje na uznanie i dlatego z podwojoną pilnością pracował; a ta jego pilność i energja oddziaływała bardzo na podwładnych, zwłaszcza, że praca nie rachowała się na dnie ale na robotę. Był to więc rodzaj wyścigów, w których każdy chciał zarobić jak najwięcéj. To téż z każdym dniem przestrzeń koło baraku zaludniała się i zabudowywała coraz więcéj. Nawet wieczorem praca nie ustawała, osada robotnicza krzątała się żywo, w oknach baraku i na podwórcu migały się światła w różnych kierunkach; z kominów kuźni sypały się iskry, słychać było uderzenia młotów i siekiér, warczenie kół tokarskich, turkot wozów i głośne nawoływania i rozkazy. Jednego takiego wieczora przed barakiem zatrzymał się jakiś niepokaźny wózek i z niego zeszło dwóch ludzi. Jeden z nich w długiéj żydowskiéj jupicy rzuciwszy drugiemu parę słów szwargotu, poszedł prosto ku kantynie. Był to Abraham Habe.
Jeszcze baraku nie rozpoczęto budować, kiedy przemyślny żyd, w budce naprędce z desek skleconéj założył filiję swojéj szynkowni, zaopatrzył ją w różne wiktuały i tym sposobem zagarniał cały prawie zarobek robotników do swéj kieszeni. Teraz urządził on już porządną kantynę,