Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się niezwykle, a to dla tego, że każda z panien, chcąc wzbudzić w inżynierze większą tęsknotę za sobą, umyśliła zjawić się późniéj od drugiéj, i tak zwlekały ukończenie toalety, że do dwunastéj żadna z nich nie była o tyle ubraną, aby mogła bez obrażenia skromności ukazać się oczom młodego człowieka. Dopiero kiedy zobaczyły wózek zajeżdżający przed okna i usłyszały inżyniera żegnającego się z ojcem, rzuciły się obie bez względu na przyzwoitość do okna i zawołały prawie razem:
— A pan dokąd?
W pytaniu tém mieścił się i wyrzut, że odjeżdża w chwili, gdy one zamyślały w pełnéj paradzie mu się sprezentować.
— Do miasta — odrzekł najflegmatyczniéj inżynier niedomyślając się niczego.
— Coż tak pilnego? — spytała Pelcia.
— Mam interes w biurze mego przełożonego. Czy może panie mają jaki interes do sprawienia w mieście?
— Żadnego, — rzekła Balbina — prócz — tu zrobiła przeciągłe, tęskne spojrzenia, prócz tego, żebyś pan wracał jak najprędzéj.
— Będę się starał.
Siadł na bryczkę i odjechał.
— Będzie się starał — powtórzyła zwolna Balbina — powiedział do mnie te słowa.
— A myślał zapewne o koniach, które potrzebują także spocząć w niedzielę — i dla tego będzie się starał wracać wcześnie.
— Jesteś prozaiczną moja siostro, — rzekła Balbina z miną obrażonéj i usiadła przy brzęczącém, starém pudle, noszącém nazwę fortepianu.
— Już się kłócicie, — już — rzekł ojciec, chodząc po pokoju.