— Nie będzie, panie dobrodzieju, nijakich podatków, ciąngął dalej pan Kanty-nijakich kwaterunków, nijakich...
Tu przerwały panu Kantemu dalsze wróżby polityczne głosy z przeciwka, wśród których rozróżnić mogłem zaledwie dwa wyrazy: drużba, kwiaty.
— Co to? — zapytał Kanty, nasłuchując.
— Starszego druz by czekają — objaśnił jeden z obecnych.
— Czy nie pan dobrodziej jesteś starszym drużbą? — spytała mię łaskawa sąsiadka arcyuprzejmym tonem.
Nie umiałem odpowiedzieć jej na to pytanie, — nie widząc bowiem drugiego drużby, nie mogłem osądzić, czy byłem starszym od niego, czy młodszym; odrzekłem więc: nie wiem.
— Jakto pan nie wiesz? — spytał obrażony nieco pan Kanty — przecież ja pana na starszego drużbę prosiłem.Jest, jest tu starszy drużba-zawołał głośno, zwracając się do drzwi. — A idźże pan, bo tam pana kobiety potrzebują.
Czyniąc zadość owej potrzebie kobiet, wybiegłem co’ tchu do sieni, gdzie spotkałem, a raczej zderzyłem się z jakąś niepospolitych rozmiarów kościstą jejmością w białym czepku z żółtemi wstążkami i w tureckim szalu.
— Czy pan starszy drużba?-spytała, gdyśmy się odbili od siebie na przyzwoitą odległość.
— Tak, ja.
— A gdzież kwiaty?
— Jakie kwiaty?
— No kwiaty, bukiety, -to przecież do pana należy!
— Kiedy ja nie mam kwiatów.
— A to biegajże pan coprędzej po nie, bo już po dziesiątej. o raju, rety, kiedyż to wszystko będzie. Jeszcześ pan tu?!!
Krzyknęła baba na mnie tak energicznie, że ani wiem, kiedym się za bramą znalazł.
„A tom sobie dał z tem drużbowaniem — pomyślałem sobie. Teraz bukietu za byle co nie kupi“ — ale cóż było
Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/49
Wygląd
Ta strona została przepisana.