Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bez zatrzymania się, a zanadto poważni stanowiskiem, aby ich zbyć kilkoma słowami, zwłaszcza, że sami zaczepili i rozpoczęli rozmowę. Tak dalece poświęcenie mojej towarzyszki nie sięgało, -brakło jej odwagi przekroczyć formy towarzyskiej grzeczności. Przystanęliśmy tedy; panie rozpoczęły rozprawiać o pogodzie, o projektach wyjazdu na wakacye, wreszcie o strojach i bliźnich — i tyle znalazły na ten temat do mówienia, że po półgodzinnem staniu na miejscu wróciły za państwem L. na plantacye, by się mogły nagadać dowoli.-Rozumie się, że i ja wróciłem z niemi. Byliśmy właśnie koło pałacu Moszyńskiego, kiedy karawan, który nas tak smutnie zainteresował. wracał już ku miastu.Konie, zostawiwszy swój pakunek na cmentarzu i pozbawione całunu, biegły szybko, a karawan pusty dudnił głucho. po bruku. Ten turkot właśnie, całkiem odmienny od turkotu, jaki wydają zwyczajnie wozy i dorożki, zwrócił moją uwagę; obejrzałem się, poznałem karawan, a w woźnicy Grzegorza! Dziwnie wyglądała jego twarz burakowa i oczy jakby maślanką zaszłe pod ogromnym, stosowanym kapeluszem. Wyglądał biedak tak pociesznie, że tylko wspomnienie owej samotnej trumny przeszkodziło rozśmiać się w tej chwili.
Konie zatrzymały się przed szynkiem; właściciel ich, przyzwyczajony zapewne do częstego odwilżania gardła, zsiadł z kozła i w żałobnym uniformie, z biczem w ręku, poszedł na zaimprowizowaną stypę pogrzebową. Przyszła mi ochota iść i spytać go o nazwisko nieboszczyka-czy to nie będzie ów adwokat, którego Grzegorz w doróżce obwoził koło plantacyj. Mogłem to uczynić tem łatwiej, że w szynku była dystrybucya. Poszedłem niby po cygara. Panie były zagadane, nie uważały, że odłączyłem się od nich; owa panienka, która przed półgodziną tak żywo zajęła się nieznajomym nieboszczykiem, rozprawiała teraz z równym entuzyazmem o sukni hrabianki Adeli na ostatnim koncercie.
Pobiegłem tedy do szynku — dziewczyna nalewała właśnie Grzegorzowi półkwartek, na który poglądał z niekłamanem upodobaniem.