Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niezadługo potem wstał i zaczął się ubierać. Podczas ubierania się namacał ręką przypadkowo zwitek z pieniędzmi, które przyniósł ze wsi — i zadumał się. Myślał nad tem, co on, teraz z temi pieniędzmi będzie robił. Odnosić je na wieś-wstyd mu było, boby się śmieli z niego, że tak wiele gadał im o swojej żeniaczce, a tu z żeniaczki nic.Stał długo zagapiony w okno, nie ruszając się, aż matka Justysi zapytała go:
— Cóż tak pan Michał zapatrzył się? Słowa te oprzytomniły go. Dokończył się ubierać i wyszedł. Na drodze znowu stanął i znowu myślał. Myślał, gdzie tu iść. Do roboty nie chciał, bo bal się, że koledzy pytać go się będą, kiedy ich na weselisko zaprosi. Nie umiałby im nic powiedzieć na to. Kłamać nie chciał, a prawdę powiedzieć wstyd mu było; pokazać się w warstacie nie śmiał, ominął nawet trakt kolejowy, by nie spotkać się z budnikiem, któryby go także mógł zapytać o to samo. — Wolał nadłożyć drogi, poszedł krzyżową ulicą, koło szpitala św. Łazarza, w miasto.
Po drodze, dla zabicia czasu, wstąpił do piwiarni i kazał sobie podać kufel. Siedział tam z parę godzin, popijając po kilka kropel dla odwilżenia gardła, bo mu sucho było w ustach bardzo, — patrzył przed siebie i myślał.Potem wyszedł, wałęsał się po mieście, posiadywał na plantacyach, to znowu zajrzał do innej piwiarni odwilżyć gardło - i nie mógł doczekać się wieczoru. Czas mu się wlókł nudnie, powoli.- Nareszcie zaczęło się przecież zmierzchać i po ulicach zapalano już latarnie. Kontent był, że może już wrócić do domu — i powlókł się tam ciężkim, powolnym krokiem.
W domu zastał Justysię samę. Pomimo, iż w izbie było ciemno, zobaczył ją, bo siedziała przy oknie i głowa jej na jaśniejszem tle szyby czerniła się wyraźnie. Postał chwilę, patrząc na nią z ciemności, a gdy się nic nie odzywała i zdawała się nawet nie uważać jego przyjścia, odważył się zagadać do niej.