Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wach przywiązania, a przecież kochał ją, skoro myślał o żeniaczce. Był pewny że i ona tak samo myśli.
Nadeszły nareszcie żniwa. — Na Matkę Boską Zielną przypadały dwa święta. Michał wybrał się wtedy do brata po pieniędze. — Ciężko mu przyszło je wydobyć, bo brat, o ile chętnym się z początku okazywał, o tyle teraz, kiedy trzeba było liczyć na stole, stawiał coraz to cięższe warunki: to wymagał dużego procentu i zgóry, to zastrzegł sobie, że jeżeli mu pieniędzy w terminie nie odda, cały mórg pola z Michałowej części stanie się jego własnością. Michał zgodził się na wszystko, bo mu pilno było do żeniaczki.— Spisano umowę u wójta przy świadkach - i w drugie święto Michał wracał po południu z pieniędzmi do Krakowa, — Przez drogę rozrachował sobie: wiele go kosztować będzie ślub, traktament gości weselnych, suknia dla panny młodej i kupienie kilku gratów na nowe gospodarstwo. Rachunek wypadł mu dobrze. Nie tylko nie brakło pieniędzy, ale się jeszcze coś zostało na dorobek — Kontent był niezmiernie, świat wydawał mu się tak pięknym, jak nigdy jeszcze. Zdawało mu się, że go coś unosi w powietrzu. — Nie szedł; ale biegł z powrotem. — Latarnie już zapalano, kiedy wszedł w obręb rogatek. — Im więcej zbliżał się do domu, gdzie mieszkali rodzice Justysi, tym bardziej serce tłukło mu się w piersiach, że aż mu dech zapierało. Parę razy musiał się aż zatrzymać dla nabrania powietrza. Wśród tego układał sobie, co powiedzieć rodzicom, a co Justysi przy oświadczynach. Powtarzał sobie przemowę po kilka razy głośno i rozkładał rękoma. Ktoby go był widział w tej chwili, mógłby go był wziąć za waryata. — Na szczęście nikt go nie widział, prócz pyzatego księżyca, który już patrzył na tysiące podobnych waryatów i nie dziwił się wcale. W oknach świeciło się jeszcze, oświetlenie było nawet większe, a na jego tle rysowały się cienie kilku głów. To go wcale nie zbiło z toru, owszem wolał przy świadkach dopełnić aktu oświadczyn; czuł, że mu to pójdzie lepiej jeszcze i z fantazyą wszedł do izby.