Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, to nie moja Paulinka, ona nie mogła być tak piękną. А przytém, gdym ją raz ostatni żegnał, miała włoski jasne. — Ale któż ta? —
Chciał już odejść ku drzwiom, gdy do pokoju wszedł jakiś mężczyzna średniego wieku, twarz jego miała dziki smutek a ruchy były gwałtowne, niespokojne. Wszedłszy stanął we drzwiach, spojrzał ponuro na kobietę siedzącą przed zwierciadłem; potém skinieniem ręki kazał służącéj oddalić się i postąpił na środek pokoju.
— Wieczerza na nas czeka.
— W téj chwili będę gotową — odrzekła słodkim, dźwięcznym głosem kobieta wkładając na szyję sznur pereł.
Sołdat przypatrujący się téj scenie z za okna, nie mógł pojąć dlaczego słodki ton mowy téj cudownéj kobiety podrażnił mężczyznę. Zbliżył się do niéj szybko, chwycił ją gwałtownie za rękę i topiąc w niéj głębokie, wciskające się spojrzenie, spytał stłumionym głosem:
— Dla kogo się tak stroisz?
Odchyliła w uśmiechu szereg białych zębów, rzuciła na niego spojrzenie błyszczące, ogniste i rzekła:
— Dla ciebie, dla ciebie.
— Kłamiesz. Tyś się dla niego wystroiła, ty wiesz, że on tu dziś przybędzie. Przybędzie, co? —
— Nie wiem o kim mówisz.
Mężczyzna rozśmiał się dziko, spazmatycznie, załamał ręce i syknął:
— O! jak ty udawać umiesz. Powiedz, czy ciebie szatani uczyli téj sztuki?
Gniew przeszedł w wściekłość, przyskoczył ku niéj jak tygrys raniony. Nie wzdrygnęła się ani ulękła, patrzała mu prosto w oczy.