Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w cukierni. Poznać łatwo takiego półgłówka, bo zawsze albo gwiżdże, albo śpiewa pod nosem, oczy ma przymrużone, ale za to gębę otwartą, ażeby resztki rozumu tamtędy sobie swobodnie odpływać mogły. Dawniej tego rodzaju waryaci mieli zwyczaj rozdzielania włosów z tyłu i z przodu na dwie połowy, teraz zapuszczają grzywki, które im całkiem zakrywają czoła, dlatego nasz dyrektor zwie ich bezczelnymi. Już to on nie jest przyjacielem tych półgłówków rozpustnych i jak którego dostanie, to go trzyma tak ostro, że niech ręka boska broni, — bo powiada, że miękkie i pobłażliwe wychowanie jest matką tego rodzaju waryatów. Oprócz tych paniczów mamy tu jeszcze jednego amatora samobójstwa. Maniak ten wymyśla najrozmaitsze sposoby pozbycia się życia. Przedwczoraj dopiero odcięliśmy go od kraty, na której się powiesił na szelce. Dziś znowu stłukł szybę i zaczął połykać szkło.
Tego już chyba nie upilnujecie, — rzekłem.
Owszem, panie, dyrektor ma nadzieję wyleczyć go zupełnie.
— Czem?
— Dobrem odżywianiem. Utrzymuje bowiem, że katar kiszek i żołądka jest głównym powodem większej części samobójstw, i gdyby ludzkość starała się utrzymywać w dobrym stanie żołądki jednostek, samobójców by prawie niebyło na świecie.