Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wydobył z pod poduszki książkę w kwadratowym formacie, starą i zniszczoną, i, rzucając ją przedemnie na stół, odezwał się z powagą:
— Masz, czytaj, a dowiesz się, kto jestem.
Książka była, — tak jak mi to mówił Ski, zapełniona wycinkami z gazet i afiszów teatralnych, pożółkła od starości i zamazana po rogach od częstego przewracania kartek. Wycinki zawierały przeważnie banalne frazesy, któremi zwykle recenzenci teatralni zbywają podrzędnych aktorów, — jak naprzykład: że oddał swoją rolę wcale przyzwoicie, ze stał na wysokości swego zadania, albo przewyższył samego siebie. Przewracałem kartki machinalnie, niewiele zwracając na nie uwagi, nie myśląc nawet o tem, co czytam, bo myśl moja zajęta była w tej chwili przypominaniem sobie tych wszystkich literatów, muzyków, malarzy, którzy takie same, jak ów waryat, mieli wyobrażenie o swojej wielkości, o swoim talencie i takie same nieusprawiedliwione niczem, chyba ich własną zarozumiałością pretensye do świata. Ilu ja takich znałem. To też z różnych zakątków mojej pamięci. wyłazili Coraz nowi, i niezadługo tłumy ich widziałem w mojej głowie. Przypomniał mi się mój służący, Franciszek, który grając na harmonijce, szedł przez wieś z taką dumą, że zdawało mu się, iż na całym świecie niema od niego lepszego muzyka. Przypomniał mi się jeden artysta-skrzypek, który majątek cały poświęcił na wydoskonale-