które wyszły na jej spotkanie, ale go nie brała wcale chęć poznać bliżej właścicielkę tego dźwięcznego głosu. Bo i po co? Z opowiadania Jadwigi domyślił się, ze to musi być jedna z tych wiejskich gąsek, u których dusza mieszka w języku i jest tak płytka, że ją jednem spojrzeniem do dna przejrzeć można, Pan Kazimierz nie gustował w takich pannach. Dla tego też, gdy służący przyszedł po chwili prosić go do herbaty, wymówił się pilnem zajęciem — i nie poszedł.
Na drugi dzień pan Kazimierz jeszcze nie podniósł się z łóżka, kiedy przez zielone firanki zobaczył na kamiennych schodkach przed gankiem przybyłą wczoraj panienkę. Twarzyczki, rozumie się, dokładnie w takiej odległości dojrzeć nie mógł, widział tylko dwa duże warkocze, błękitną sukienkę i to, że była niesłychanie żywa, fertyczna. Wybiegłszy z pokoju, zatrzymała się chwilę na ganku i, stojąc na jednej nóżce, a trzymając się słupków obiema rękami, rozglądała się ciekawie po całem podwórzu, jak gdyby witała każdy kącik, każdy znajomy przedmiot.
Najprzód zobaczył ją Burek; stare psisko,