Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zawołała Kasia głosem takim, jakby ją kto w bolące miejsce uraził.
— Cóż znowu gadacie, czy ja to nie mam oczów i nie widzę co się dzieje. Przecież to oni nie od dzisiaj romansują ze sobą i sama na własne uszy słyszałam, że się pobiorą, jak tylko mój pan egzamina pozdaje.
Gdyby wieża maryacka była się jej zwaliła na głowę, nie byłoby to sprawiło większego bólu. i zamętu, jak ta wiadomość o małżeństwie. Biednej kobiecinie zdawało się, że jej to głowę rozsadzi, bezwiednie objęła ją obiema rękami, żeby się nie rozleciała w kawałki, jak stary czerep, w oczach się jej zaćmiło i zatoczyła się jak pijana na ścianę.
— Czyście chcieli co od niego? — spytała ją posługaczka — możeby go zawołać?
— Nie, nie, nic pilnego. Przyjdę jutro — odrzekła śpiesznie, bo się przestraszyła na samą myśl, żeby musiała się spotkać oko w oko z człowiekiem, co tak pokrzywdził jej panienkę.Czuła to, że mogłaby ją krew zalać z oburzenia.To też powtórzyła jeszcze co prędzej:
— Nie, nie, nie wołajcie go.
— Racya... na co im przeszkadzać, niech sobie gołąbeczki gruchają — rzekła z dwuznacznym uśmiechem posługaczka i poszła na górę.
Kasia została pod bramą, oparta o ścianę, zapatrzona w ziemię i kiwając smutnie głową, powiedziała z głębokiem westchnieniem: