Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się jeszcze więcej spotęgował, gdy się ostatecznie dowiedziały o dniu, w którym egzamin ten miał się odbyć. Na trzy dni przedtem prawie nie jadły, nie spały, tylko modliły się.
W sam dzień egzaminu pan Hipolit, który już od miesiąca nie był u nich wcale, zjawił się we fraku, białym krawacie, w czem jak się wyraziła Kasia, było mu nadzwyczaj do twarzy.W tym świątecznym stroju, z twarzą bladą trochę, może z niewyspanych nocy, może ze wzruszenia przed egzaminem, wyglądał tak jakoś uroczyście, poważnie, że obie patrzyły na niego z pewnym respektem i nieśmiałością, jak na coś nadzwyczajnego, a radowały się w duszy, że przyszedł do nich jakby po błogosławieństwo i życzenie szczęścia. Było to złudzenie także, bo pan Hipolit nie myślał o tem wcale. Przyszedł, bo mu było po drodze, bo czuł pewne wyrzuty sumienia, że tak od jakiegoś czasu zaniedbał swoich dobrych znajomych, a szło mu także o to, aby się przed niemi pochwalić, że przecież raz już siada do tego egzaminu, który tak przeciągał, z roku na rok, że go aż wstyd było, a wreszcie był jeszcze jeden powód, który go tutaj właściwie zapędził: oto idąc na egzamin, spostrzegł po drodze, że parę guzików u fraka nadto mu się obluzowały i wisiały prawie na jednej nitce, a że miał jeszcze godzinę blisko czasu, więc wstąpił poprosić panny Lucyny o przyszycie. Lucynka dopełniła tej