Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nieraz wieczorem stara Kasia dla przekonania się przechodziła koło domu, w którym mieszkał pan Hipolit, a skoro zobaczyła światło w jego oknie, biegła co tchu do panienki, aby jej powiedzieć:
— Panienko, siedzi kamieniem i uczy się.
A Lucynie serce rosło w piersiach na tę wiadomość, bo wiedziała, że to dla niej tak się męczy. To światło, co oświecało jego okno, oświecało zarazem jej życie, jej duszę, nie cieszyłaby się pewnie tak bardzo, gdyby wiedziała, że nader często w oświeconym lampką pokoju było pusto, a pan Hipolit trawił długie godziny w towarzystwie zalotnej wdówki.
I to prawdopodobnie było przyczyną ociągania się jego z egzaminami. Odkładał je z miesiąca na miesiąc, usprawiedliwiając się sam przed sobą najrozmaitszemi przyczynami, to potrzebą chwilowego odpoczynku dla wzmocnienia zdrowia nadwątlonego ślęczeniem po nocach, to niedostatecznem wystudyowaniem tego lub owego przedmiotu, to wreszcie brakiem funduszów na opłatę taksy egzaminów, która wynosiła dość znaczną kwotę. O tej ostatniej przeszkodzie dowiedziała się Lucynka za pośrednictwem swojej Kasi i niebawem postanowiła temu zaradzić, wysyłając znowu pocztą potrzebną sumę, z życzeniem aby mu Pan Bóg poszczęścił przy egzaminach. Sumę tę zebrała w ostatnich dwóch miesiącach, w których przyjęła dwa razy tyle