Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy była kiedy młodą — nie wiem. Zapewne być nią kiedyś musiała; ja jednak odkąd ją znałem, a znałem blisko lat dwadzieścia, nie pamiętałem jej inną. Robiła na mnie wrażenie zasuszonej rośliny, która się już nie zmienia. Nie duża, z wypukłemi plecami, twarzą podłużną, zafarbowaną suchym, ceglastym rumieńcem i załzawionemi oczyma, chodziła zawsze prędko, drobnym truchcikiem, jakby się jej ciągle spieszyło, a gdy mnie spotkała na ulicy, dawała nurka głową, co miało znaczyć ukłon i mówiła: Kłaniam się pięknie wielmożnemu panu. Znała mnie bowiem z domu, gdzie bywałem dość często, u starego nauczyciela muzyki, Czecha rodem, ale od dawien dawna zamieszkałego w Krakowie. Ona także podobno była z okolic Śląska, od Białej, co się przebijało więcej w jej ubraniu, niż w mowie. Ubierała się krótko a fałdzisto, zawsze w ciemne kolory i przepasywała czoło i gładko uczesane włosy wąskiemi aksamitnemi tasiemkami, co jej nadawało trochę zakonny wygląd. I była też rzeczywiście bardzo