Przejdź do zawartości

Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z księdzem proboszczem wytrzymywał dysputy. Były to dla niéj, jako dla matki, zupełnie wystarczające kwalifikacye.
Ale papa nie dał sobie ani mówić o tém. Oburzył się i zżymał niesłychanie na takie samowolne wystąpienie jedynaczki. Nazwał jéj miłość głupstwem, w którem za grosz sensu nie ma i w końcu oświadczył, że tego nieproszonego konkurenta wypędzi na cztery wiatry, a pannę odda do klasztoru.
Dla każdéj innéj panny byłoby to wystarczającem do cofnięcia się; co najwyżéj, próbowałaby łzami, prośbami, zmiękczyć groźnego papę, — wreszcie zemdleć lub spazmować, a w razie potrzeby zachorować niebezpiecznie, aby tem skłonić go do zgodzenia się z wolą Bożą. Ale panna Jadwiga nie należała do zwyczajnych panien, nie była to wiotka trzcina, którąby łatwo nagiąć można było, to téż z całą stanowczością oświadczyła papie, że postanowienie to nie jest wynikiem chwilowego upodobania, ale dojrzałego namysłu, że jeśli nie będzie mogła zaślubić pana Kazimierza, to nie pójdzie wcale za mąż. Zacytowała mu przy téj sposobności kilka sentencyj z Russa, Peletana o wyborze męża, czem mu tak zaimponowała, że chwilowo zapomniał języka w gębie. A ponieważ i matka zaczęła po swojemu popierać sprawę jedynaczki, to jest płaczem i lamentami na srogość ojca, «że jest tyranem własnego dziecka», przeto panu Kajetanowi nie