Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mowić głosem, nadzianym umiarkowaną rzewnością,
— Zanim te drogie szczątki oddamy chłodnej mogile, zanim garść ziemi rzucimy na trumnę, pozwólcie, że pierwej rzucę na nią garść słów, oddając tem ostatnią posługę zmarłemu cześć jego pamięci.
Tu przestał na chwilę, niby zbierając siły i myśli do dalszej mowy, a oczyma przesunął się po twarzach obecnych, zatrzymując je dłużej na Maniakowskim, który z oczyma spuszczonymi ku ziemi stał tuż nad trumną. Mówca chrząknął lekko i silniejszym już głosem mówił dalej:
— Stoimy nad zagadkową mogiłą. Trumna kryje przed nami zwłoki tego, którego nie znamy ani z nazwiska, ani z oblicza. Taka była wola dostojnego naszego kuzyna i tę wolę uszanować nam należy. — Nie znamy zmarłego, a jednak znamy go dobrze, bo wiemy, iż był on przyjacielem a do tego najlepszym przyjacielem naszego najdroższego kuzyna, a to znaczy więcej, niż gdybym wam powiedział, że był sławnym wodzem! znakomitym politykiem! genialnym myślicielem! Bóg wie czem! wszystkie“ te tytuły, zaszczyty, zdolności byłyby mdłe i małe wobec tego jednego słowa przyjaciel! — Przyjaciel! Czy zajrzeliście w duszę temu słowu, jak mówi poeta — czy wiecie jaką sumę uczuć ono streszcza w sobie? Przyjaciel, to znaczy