Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Urwała nagle, położyła palec na ustach i szepnęła:
— Cicho! słyszysz, już jedzie. W złocistéj karecie, w sześć koni z piórami; patrz, wchodzi, szumi jedwabiami po podłodze. No, witaj-że ją przecie! — mówiła, popychając syna ręką, i zaczęła kiwać głową, układając twarz do powitalnego uśmiechu, i mówić: — Witamy, witamy, piękna księżniczko! to mój syn.
Nagle schmurzyła się i, patrząc ciągłe nieruchomo w stronę, gdzie stała Amelia, odezwała się do syna:
— Cóż to? Nie chce iść do mnie? Dlatego, że ona księżniczka? Ale ja matka, twoja matka — i, zwróciwszy się do Amelii, spytała ostro:
— Dlaczego nie chcesz iść do mnie? Możeś się dowiedziała co o jego ojcu, może ci się wydajemy za biedni? Na nas nie patrz, ale na niego; takiego i na królewskich dworach nie upatrzysz. No, nie przyjdziesz tu do mnie?
W głosie jéj czuć było już rozdrażnienie. Amelia, dla uspokojenia jéj, zbliżyła się do łóżka. Staruszka wnet rozjaśniła twarz.
— A! byłam pewna, że przyjdziesz, bo ja wiedziałam, że ty go kochasz. Oko matki umié poznać tych, co kochają jéj dziecko. Prawda, że ty go kochasz? No, mów, niech usłyszy, bo on matce nie uwierzy może. Czemuż nic nie mówisz? No, powiedz — zawołała gwałtownie — kochasz go?
— Kocham — odrzekła Amelia.
— Bardzo? No, czy bardzo?