Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale ciepła, nawet parna, zanosiło się na burzę; z dala dolatywały już pomruki grzmotów. Był to jakby obraz jego duszy w obecnéj chwili. I w niéj było burzliwie i ciemno. W chwilach takich rodzi się w człowieku jakaś nieprzeparta chęć do walki z żywiołami; zdaje mu się wtedy, że, pokonywując zewnętrzne przeszkody, wzmacnia niejako siły swoje do zwyciężenia tego, co w nim się burzy i wichrzy. To téż Jan, wyszedłszy za bramę klasztorną, szedł coraz daléj, przyspieszając kroku. Chłodny, wilgotny wiatr, który powiewał od strony gór, orzeźwił go i wzruszał jeszcze więcéj. Idąc przeciw pędowi jego, doznawał wrażenia, jakby płynął wśród niezmierzonéj jakiéjś otchłani.
Miasteczko już daleko zostało za nim, rozróżniał je wśród ciemności tylko po kilku światełkach, jakie z niektórych domów błyskały jeszcze; przed sobą widział kolorowe latarnie kolei, a dołem słychać było szum spienionéj rzeki. Od czasu do czasu błyskawice olśniewającego blasku rozrywały ciemności i pioruny w zygzakach przebiegały, uderzając z hukiem i trzaskiem w ziemię. Wicher, co przedtém szalał, jak wściekły, i targał czupryny lasów, teraz przycichnął, jakby z trwogi przed łoskotem piorunów, i deszczu ciężkie krople zaczęły padać.
Jan czuł się jakoś swobodniejszym, silniejszym na duchu wśród téj burzliwéj nocy; dawno już nie znajdował się tak sam-na-sam z naturą, żyjąc od lat kil-