Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koło, a daléj okno, opatrzone gęstą kratą i kolcami. Z czwartéj strony dziedziniec zamykał saski mur, przez który widać było okolicę. Księżyc właśnie wypłynął z za wzgórzy lesistych i odbił się metalicznym połyskiem na wężykowych zakrętach rzeki. Noc była cicha, urocza.
Jan jednak mało, zdaje się, widział i czuł piękności, które przed nim roztaczała noc czerwcowa. Stał oparty o ramę okna, machinalnie kręcił w rękach cygaretę i zamyślony patrzał gdzieś daleko oczyma duszy.
Już zegar na wieży wybił drugą, niebo na wschodzie przecierać się zaczynało, a on nie zabierał się do spoczynku. Chodził po pokoju, paląc jednę cygaretę za drugą; potém usiadł przy stoliku i pisał.
Był to list do jakiegoś Leona w tych słowach:
„Zdziwił cię pewnie mój nagły wyjazd, bez pożegnania. Nazwiesz to nowém szaleństwem; ale nie mogłem zrobić inaczéj. Musiałem nagle, bez namysłu, wyrwać się z tych jedwabnych więzów, w które zaplątało się biedne serce moje. Gdybym się był namyślał, może nie miał-bym odwagi wyjechać, a niepodobna mi było dłużéj pozostać i być igraszką kapryśnéj kokietki. Niech cię nie obraża ten wyraz, ale nie mogę nazwać inaczéj Julii. Wiész dobrze, że nie ja piérwszy zrobiłem krok zbliżenia się ku niéj. Nie byłem tak zarozumiały, aby uwierzyć, że córka bogatego bankiera, do tego tak piękna,