Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śmiech ten rozgniewał Julią i, chcąc pokazać mu, że niéma w tém nic śmiesznego, rzekła:
— Abyś pan łatwiéj mógł uwierzyć w to niepodobieństwo, to panu powiem, że już nawet dzień ślubu oznaczony. Jeżeli panu zdrowie i chęci dopiszą, zapraszam pana na vortänzera na moje wesele.
— Pani pozwalasz sobie okrutnie żartować ze mnie — odezwał się słabym głosem Adolf, blednąc i tracąc właściwą sobie pewność i odwagę.
— Z końcem przyszłego miesiąca przekonasz się pan, czy to były żarty.
— Ależ, na Boga, pani! cóż wtedy ze mną się stanie? Wszak pani wiész, jak panią kocham. Zdawało mi się nawet, że zdołałem pozyskać wzajemność pani, gdy tymczasem jedném słowem gruchocesz wszystkie moje marzenia, nadzieje! Cóż ja nieszczęśliwy zrobię? Ja nie mógł-bym żyć bez pani.
— To się pan powieś, albo utop. Jedyna rada, jaką panu dać mogę na tak nieuleczalną miłość — rzekła z drwiącym uśmiechem, a że właśnie Jan przyszedł w téj chwili, więc wzięła go pod rękę i, odchodząc, skinęła na pożegnanie głową Adolfowi, który stał, jakby w słup soli zamieniony, z miną okropnie głupią i nieszczęśliwą, i rzekła mu z uśmiechem:
— Do widzenia na innym świecie.
Niewiadomo, czy w skutek téj rozmowy, czy z innego jakiego powodu, Adolf tego samego jeszcze