Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

choréj, jednak na Janie cała ta ceremonia zaręczyn dziwnie wzruszające, a po części i niepokojące, robiła wrażenie. Kiedy żydóweczka powtarzała za matką to słowo: „kocham”, uczuł wstrząśnienie w całym organizmie, jakby elektryczny prąd przebiegł po jego nerwach. Piérwszy raz słyszał to słowo z ust kobiety, a jakkolwiek wypowiedziała je nie na seryo, to jednak było w niém jeszcze tyle ciepła serdecznego i jakiéjś uroczystéj, świątecznéj powagi, że Janowi w téj chwili na myśl przyszło, ile potęgi i uczucia musiało-by miéć to słowo w ustach, gdyby je na seryo wymawiała, i pod tém wrażeniem mimowoli uścisnął jéj rękę, którą trzymał w swojéj dłoni.
Chora tymczasem, podniósłszy oczy w górę, zaczęła niby błogosławić, mówiąc jakieś modlitwy, które powoli przeszły w ciche szeptanie, coraz niewyraźniejsze, aż przymknęła oczy i ucichła całkiem. Usnęła.
Amelia wysunęła lekko rękę swoję z ręki Jana i podniosła się z klęczek. Na jéj twarzy znać było zmęczenie, zapewne w skutek téj sceny, którą musiała odgrywać. To téż, chcąc ją prędzéj zakończyć, zdjęła z palca ów zaręczynowy pierścionek i oddała go Janowi. Ręka jéj tak drżała, że pierścionek wypadł jéj na podłogę i potoczył się pod okno. Jan pobiegł za nim.
— Ach, jaka ja niezręczna — mówiła zawstydzona.