Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— А ja pana gwałtem wyciągnęłam z Medyolanu. Jakże pan musiałeś ini złorzeczyć!
— Zrobiłaś mi pani tem łaskę, za którą błogosławić panią muszę. Dłuższy pobyt w Medyolanie był-by nad moje siły. Był-bym się strawił gorączką, albo zwaryował. Wtedy nie wyobrażałem sobie, jak można żyć bez niej.
— A dziś? — spytała i zawisnęła oczyma na jego twarzy.
— Dziś dziwię się, jak mogłem kochać.
— I czujesz pan, że bez niej możesz być szczęśliwym?
— Jestem nim.
— Nie rozumiem pana — rzekła, spuszczając oczy na nuty i przewracając kartki z pośpiechem.
— Czy mam się tłómaczyć jaśniej?
Udała, że go nie słyszy i zwróciła rozmowę na inny przedmiot.
— Słyszałeś pan duet z opery mego męża?
Ostatnie słowa powiedziała z naciskiem.
— Nie.
— Podaj mi pan, zagram go panu.
Maurycy ściągnął brwi zachmurzony, poszedł do biurka i, wziąwszy z niego nuty, zbliżył się do Ireny. Wyciągnęła rękę po nuty; on zatrzymał je czas jakiś, patrząc na nią dziwnym wzrokiem.
— Będę szczerszym od pani — rzekł.