Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale dlaczegóż nie powiedziałeś mu swego właściwego nazwiska?
— Było-by to równie dla mnie, jak dla barona nieprzyjemném. Po moim odjeździe możesz mu prawdę powiedziéć; gdyż, jak się zdaje, wizyta moja tutaj się nie powtórzy. Dziś przyjechałem tylko głównie dlatego, aby ci to powiedziéć.
— Ależ dlaczego? — spytał Jerzy zdziwiony.
— Mój ojciec jest właścicielem fabryk, graniczących z parkiem.
— Więc to twój ojciec?
— Tak.
Rozmowę ich przerwało wejście barona. Powrócił do salonu, trzymając w ręku wazon z różą bengalską.
— Patrz, Jerzy! — rzekł zasępiony — taka cudowna róża, taki rzadki exemplarz, i więdnieje. Myśłałem, że jéj szkodzi słońce, kazałem przenieść pod balkon. Ale tam jeszcze gorzéj. O! połowa liści uschniętych.
— Pozwól pan — rzekł Adolf, zbliżając się do wazonu i pilnie obserwując łodygę.
— Pan się znasz na ogrodnictwie? — spytał baron.
— Trochę. Słuchałem kilka kursów jednego z najzdolniejszych ogrodników. W taki sposób łatwo przyszedłem do posiadania wielu sekretów ogrodniczych i leczenia wielu chorób roślinnych.