Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pelusiku z zieloną woalką. Za nią jechał lokaj w liberyi.
W pełnym galopie minęła Adolfa; przesunęła się tak szybko, że ten zaledwie miał czas uchwycić spójrzeniem popielaty kolor bujnych włosów i czarne jéj oczy. Przelotne spójrzenie, jakie rzuciła, mijając go, upadło na niego, jak iskra na pokłady prochu. Zdawało mu się, że coś buchnęło płomieniem w jego sercu i wstrząsnęło nim silnie. Wrażenie to trwało chwilkę małą, jak działanie elektrycznego prądu; przeszło wnet, zostawiwszy tylko żywszy rumieniec na jego twarzy i dziwny jakiś niepokój w duszy. Obejrzał się raz jeszcze za cudnem zjawiskiem; widział, jak piękna amazonka zatrzymała się przed bramą parku, dając ręką znak komuś wewnątrz będącemu, jak potém brama się otwarła i kopyta koni zadudniły po mostku, wiodącym do parku.
— Byłaż-by to ona? — pomyślał sobie Adolf, i żelazne litery przemieniły się w myślach jego w zarumienioną twarzyczkę z popielatemi włosami i czarnemi oczyma. Długo i mocno musiał zajmować się tém zjawiskiem, bo ani się spostrzegł, jak nagle znalazł się tuż pod bramą pałacu.
Sklepienie bramy podpierały karyatydy muskularne, nadnaturalnéj wielkości. Na wierzchu bramy, wśród wazonów z aloesami, stały dwa posągi mitologiczne, trzymające herbową tarczę, wykutą