Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może nie on sam, ale zawsze ztamtąd wyszedł podpalacz. Służba jego wié, jak baronowi psują krew moje fabryki, jak krztuszą go dymy moich kominów; — znalazł się więc zapewne jaki usłużny łotr, który dla przypodobania się mu, bez jego może wiedzy, zrobił na cześć jego ten fajerwerk. Bogu dzięki, że się nie udał. Straty są niewielkie, dzięki tobie, mój poczciwy Adolfie. Plan był niezłe obmyślany i naprzód ułożony, gdyż robotników, którzy byli wczoraj w karczmie w Zalesiu, pojono zadarmo wódką, lano w nich bez liczby za zdrowie kuzynki barona, któréj imieniny obchodzono. Robotnicy, dowiedziawszy się o takiéj gratce, szli tłumnie do wsi i wracali pijani, jak niebozkie stworzenia. Dlatego tak trudno ich było zbudzić do ognia; kilku nawet popaliło się w skutek tego.
Gdy to mówił Schmidt, bryczka zaturkotała pod oknem.
— Kto tam zajechał? — spytał syna, kończąc kieliszek wina.
— Jakiś żyd.
— To Szmul zapewne.
Wyjrzał oknem.
— Tak, to on. Musi być gorzéj z baronem, skoro Szmul u mnie. To barometr, najczulszy barometr długów jego. Pewnie mi nowy wexel przywozi. Może już ostatni. Czekaj, zaraz wrócę.