Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wywozić do miasta, a równocześnie przyszło mu na myśl, że dziś Zofia prosiła go, by ratował tego człowieka. W tej chwili prośba jej wydawała mu mu się jak ostatnia wola umarłej. Cichy płacz Salusi odzywał się od czasu, do czasu, jak głos dzwonka, i przypominał mu tę prośbę. Adolf uczuł pewien rodzaj wyrzutu, że nie może dopełnić ostatniej woli tej, której już więcej nie zobaczy, że odrzucił jedyną prośbę jej. I znowu rozpoczęła się walka w jego sercu: dwa sprzeczne uczucia wydzierały je sobie nawzajem i szamotały niem, jak wiatr porzuconą kartą na drodze. Napróżno przypomina sobie obowiązek względem ojca, poszanowanie prawa, które musi karać zbrodnią; naprzeciw tym wszystkim argumentom rozumu i rozsądku stały w myślach jego nieme a tak wymowne oczy Zofii, prosiły milczeniem i milczeniem zagłuszały tamte głosy. Prośba, a raczej życzenie Zofii, to była jedyna pamiątka, jaka została mu po niej, po kilkunastoletniej znajomości, jedyny węzeł, który łączył go z nią jeszcze. Więc nie dziw, że mu brakło siły zerwać własnemi rękoma ten węzeł. Uwolnieniem Jakóba mógł, choć niewidziany przez nią, powiedzieć jej, że pamięta o niej, że jej życzenie jest dla niego święte. Była to jedyna droga, którą mógł jej dać znak życia. Dlatego trudno mu było wyrzec się tego środka.