Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Baron dumnie podniósł głowę i rzekł:
— Nie chcę. Skoro się sam nie domyślił, ja mówić mu nie będę.
— A mój majątek?
— Twego majątku naruszać nie będę. Nie dlategom został twoim opiekunem, by twemi pieniędzmi płacić moje długi.
— Ależ tu idzie nie tylko o ciebie, tu idzie o nas. Całéj rodziny honor jest zaangażowany w tej sprawie. Upadek twój i na nas rzuci cień.
— Tylko upadek moralny może plamić, moja droga — rzekł baron z godnością — ale majątkowa strata tylko mnie przynieść może szkodę.
— Jakto? więc godzisz się na licytacyą?
— Muszę.
Baron pozował na stoicyzm, na spokojną rezygnacyą. Było to jednak sztuczne, krótkotrwałe napięcie, które zmiękło po chwilowéj rozwadze. Gdy sobie baron pomyślał, co daléj robić będzie... gdy się zastanowił, jaki go los czeka po opuszczeniu Zalesia, zadrżał; czuł, że nie będzie miał siły znieść téj zmiany. Całe życie nie umiał odmawiać sobie niczego, w starości trudniej-by mu było zrzec się swoich nawyknień i upodobań. Zofia znała go dobrze pod tym względem, znała jego miękką, dziecinną naturę, i dlatego odezwała się: