Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niezadługo po wejściu Zofii, nim jeszcze mogli zacząć rozmowę, wszedł lokaj i przyniósł listy, gazety i paczkę z książkami. Listy były do Maurycego i barona, i ci niezwłocznie zajęli się ich odczytaniem. Jerzy zabrał się do rozpieczętowania paczki z książkami. Adolf więc, zostawiony sam, wziął nuty z fortepianu i przerzucał je machinalnie. Wtem usłyszał obok siebie szelest przewracanych kartek. Zwrócił się w tę stronę i zobaczył Zofią, która, zbliżywszy się do fortepianu, również przeglądała nuty. Adolf z uszanowaniem cofnął się nieco, robiąc jej miejsce. Lecz ona więcej jeszcze zbliżyła się ku niemu i spytała:
— Pan lubisz muzykę?
Pytanie było widać, ot tak, rzucone, dla upozorowania rozmowy, bo, nie czekając wcale na odpowiedź, Zofia, zasłonięta nutami, zmieniła nagle głos i cicho, półgłosem, odezwała się do Adolfa:
— Panie Schmidt, mam do pana wielką prośbę. Nie odjeżdżaj pan, póki nie będę mogła pomówić z panem na osobności.
Prośba i jej ton poufny tak niespodzianie zaskoczyły Adolfa, że odurzony spojrzał na Zofią dużemi oczyma, nie mogąc sobie zdać sprawy z tej nagłej zmiany w jej obejściu. W chwili, kiedy sądził się tak obcym dla niej, dowiedział się, że go zna, że go zna lepiej, niż inni tutaj, że chce z nim mówić na osobności... Rodzaj błogiego,