Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W roztargnieniu deptała bezwiednie białą lilią, co rosła na brzegu gazonu, otaczającego fontannę.
— Masz pani słuszność; to także może tylko pomyłka, że on cierpi. Pomyłka gruba. Zdawało mu się, że trafił na duszę siostrzaną, na zgubioną połowę siebie samego, a znalazł...
— Dokończ pan. Jestem pobłażliwą.
— Znalazł kobietę, która umie wyciągać sztucznie cudze serca, jak struny, by się dowiedzieć, jaki dźwięk wydadzą.
— Jesteś pan niesprawiedliwym, panie Maurycy — rzekła z wyrzutem, w którym boleść czuć było.
— Nazwij pani sama ten rodzaj zabawki, jaki wybrałaś sobie.
— Po odpowiedź muszę pana odesłać znowu do katechizmu.
— Dbasz pani zbytnie o zbawienie własne, nie myśląc o tem, że okupisz je zgubą innych.
— Dlaczego ma się gubić? — Cóż mu zostaje?
— Wałka, walka z tem, czemu Bóg i ludzie nie dali-by rozgrzeszenia.
— Więc mam zabić własnemi rękoma uczucie, które dziś dla mnie jest wszystkiem? Jakiem prawem? To uczucie żyje, ono domaga się ode mnie bytu, opieki; czyż mogę więc zdusić je własnemi rękoma?