Strona:Maurycy Mann - Literatura włoska.djvu/205

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Wtem, gdzieby łatwiej poganina tuszył
    Znaleść, tamtędy zawodnika ruszył.

    100

    Koń z poganinem w tak dziwnem sposobie
    Błądzi po boru, gdzie słońce nie świta,
    Że Orland próżno szuka ich dwie dobie,
    Ani ich naydzie, ani się dopyta.
    Nad śklany strumień przybył, gdzie w ozdobie
    Zieleni łąka nadobna wykwita
    Umalowana rożą y bławatem,
    Y drzewem wkoło sadzona bogatem.

    101

    Letkie z południa Zephyrowe tchnienia
    Krzepią dech w bydle y nagiem pasterzu;
    Więc Orlandowi w niesmak się odmienia
    Jechać z paiżą, w hełmie y pancerzu;
    Życząc otuchy członkom, szuka cienia.
    — Smutna-ć gospoda będzie, moj rycerzu,
    Y więtsze, niźli kto zgadnie, żałoby
    Wywczasu oney niefortunney doby.

    102

    Poźrzawszy w koło, dziwnem popisane
    Kształtem tam widzi drzewa na dolinie;
    Wrazi w ty cyfry oczy zapomniane
    Y pozna rękę swey miłey boginie.
    Było to mieysce owo, iuż nazwane,
    Dokąd z Medorem w bespieczney godzinie
    Z chaty pasterza w pobliżu ruczaiu
    Schodziła piękna królewna Kataiu.

    103

    Swych dwoygiem imion Medor, Angelika
    Świecą, pospołu stokroć powiązani.
    Ile tam liter, tyle gwoździ wnika
    W zagrzane serce y okrutnie rani.
    Stokrotne trwogi kąsaią nędznika,
    Stem wątpień obłęd swoy brzydliwy gani;
    Pyta, czy inna Angelika może
    Nie popisała liter swoich w skórze.

    104

    Y zasię mowi: Wżdy mi pismo znane,
    Tyle-ć je razy oglądałem z bliska;
    Wierę to imię Medora udane,
    Mnie to rozumie z cudzego nazwiska.
    Takie racyie nieumiarkowane
    Śle rozsądkowi, tusząc, że co zyska;
    Y znowu nierad uludney nadzieie
    Sam się fałszywym wykładaniom śmieje.

    105

    Coraz zapala, coraz myśli rące,
    Miast żeby gasił, podeyżrzeniem trapi,