Bez nijakiej obrony
Miłość się we mnie wdraża i moje wiąże chęci;
Jak malarz roztargniony,
Który wkółko powtarza to, co nosi w pamięci,
Tak się tu dzieje ze mną,
I szarpać się daremno, twój obraz wciąż mię nęci.
W sercu swem ciebie noszę:
W niem twa postać wyryta, ale nie widać po mnie;
O Boże, co ja znoszę!
Tobie samej nie świta, jak cię kocham ogromnie,
Bo jestem tak nieśmiały,
Że, gdy spojrzę, drżę cały, stoję i milczę skromnie.
W mojej wielkiej tęsknocie
Pendzlem wymalowałem twe lica urodziwe;
Gdy dojść nie mogę do cię,
Patrzę, — ledwie spojrzałem, oglądam je jak żywe.
Tak człowiek, co się stara,
By umocniła wiara, co mu jeszcze wątpliwe.
W mem sercu ból się żarzy,
Jak gdy człek ogień za pazuchę kryje:
Im bardziej tuli, tem boleśniej parzy.
(E. Monaci, Crestomazia italiana, Roma 1912, p. 42 — 3.)
Dla ciebie, pani, śpiewam,
Śpiewam z serdecznej chęci;
Twa uroda mię nęci
I powiada mi: Śpiewaj!
Tak zatem śpiewam dla cię,
Śpiewam z serdecznej chęci
Pieśni z twym wdziękiem składne,
Przynależne tej części,
Jaka się w tobie mieści.
Sam sobą już nie władnę,
Niczego już nie pomnę.
Świat cały za nic liczę,
Jeno słów twych słodycze,
Gdy mówisz do mnie: Śpiewaj!
Dla ciebie, pani, śpiewam,
Śpiewam z serdecznej chęci;
Twa uroda mię nęci
I powiada mi: Śpiewaj!
(E. Monaci, Crestomazia, str. 294.)