Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żądzę, jaką pałają niekiedy ludzie, urodzeni zda się pod groźną gwiazdą jedynej, wielkiej, niezaspokojonej miłości.

gwido.

Ojcze mój, pomnij, jak oczekiwanie jest ciężkiem dla umierających z głodu. Pomiń przymioty, którymi się odznacza, a które nam są obojętne, i powiedz nareszcie przyrzeczone słowo zbawienia.

marco.

Prawda, opóźniam je może bez powodu, chociaż okrutnem będzie dla dwóch istot, które najbardziej kocham na ziemi...

gwido.

Biorę już część na mnie przypadającą. Lecz czyjąż będzie druga?

marco.

Słuchaj... Idąc tu... słowo, o które pytasz, wydawało mi się niesłychanie trudne do wymówienia, lecz gdy pomyślę, jaki cud sprawić może...

gwido.

Mów!...

marco.

Florencya postanowiła naszą zagładę. Decemwirowie wojskowi uznali ją za konieczną, a Siniorija sąd ich potwierdziła. Wyrok to nieodwołalny. Lecz chyba i ostrożna rzeczpospolita nie chce za zbyt krwawe zwycięstwo zasłużyć na naganę u cywilizującego się przez nią świata. Utrzymywać zatem będzie, że Piza