Strona:Maurycy Maeterlinck - Inteligencja kwiatów.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tą drogą toczyła się bryczką z ośmiu osobami pośród nich zaś jechała matka z kilkumiesięcznem dzieckiem. Nagle koń spłoszył się, stanął dęba i skoczył w przepaść. Podróżni, pewni nieuniknionej śmierci, znikli w bezdni najeżonej straszliwemi złomkami skał, ale matka zdołała przedtem rzucić dziecko na drogę po drugiej stronie bryczki. Przedziwny to był odruch instynktu miłosnego. Aliści cudem jakimś, zdarzającym się dosyć często, gdy idzie o życie ludzkie, siedm osób zatrzymały gęste krzewy kolczaste, porastające skały, tak że poza lżejszemi odrapaniami nie poniosły szkody, natomiast dziecko uderzyło głową o kamień, doznało załamania czaszki i skonało na miejscu. Walczyły tu dwa instynkty sprzeczne, a właśnie ten, w którym przejawił się błysk świadomości, uczynił gest niezręczny. Możnaby tu mówić o tak zwanem szczęściu i fatalności. Nie mam nic przeciw wskrzeszeniu tych słów tajemniczych, pod warunkiem że zostaną użyte dla określenia niepojętych aktów podświadomości, czy instynktu. Dobrze jest, zaprawdę, ile razy tylko można, doszukiwać się źródła tajemnicy w nas samych, gdyż tą metodą zacieśniamy smętny teren błędu, zniechęcenia i poczucia niemocy.

*