Strona:Maurycy Maeterlinck - Inteligencja kwiatów.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzućmy złudy marne i przyziemne. Te wyższe doprowadziły nas wszakże tu, gdzie jesteśmy i, o ile uwzględnimy punkt wyjścia, przepastną, ciemną, podziemną norę człowieka przedhistorycznego, dojdziemy do przekonania, że zasłużyły sobie na wdzięczność naszą. Ułudy drugiego rzędu, typu niższego, to znaczy chimery rozumu, zdały egzamin jeno przy pomocy i podszeptach tych pierwszych złud i doszły tu, gdzie się znajdują przy ich jeno pomocy. Nie odważyły się dotąd na wędrówkę samoistną. Pierwsze stawiają kroki w ciemności. Twierdzą, że nas wiodą ku szczęściu trwałemu, zabezpieczonemu, wymarzonemu, dokładnie odważonemu, że idą na podbój materji. Doskonale! Wszakże ich właśnie zadaniem jest szczęście tego rodzaju. Niechże jednak nie twierdzą, że aby to szczęście osięgnąć, trzeba koniecznie rzucić w morze, niby balast niebezpieczny, wszystko co się dotąd składało na bohaterską, nieustraszoną, wytrwałą, awanturniczą energję naszego sumienia. Pozostawcież nam bodaj kilka cnót luksusowych, dajcież nam bodaj trochę pola dla uprawy cnót braterstwa. Jest bardzo możliwą rzeczą, że wszystkie owe cnoty dzisiaj nie tak koniecznie potrzebne i dopasowane do ciała człowieka współczesnego, stanowią zaródź tych cech ludzkich,