Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Maeterlinck - Inteligencja kwiatów.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z wielkiem szczęściem niemy jest. Czas płynie ponad nim bezgłośnie, podobnie jak ponad sferami przestrzeni. Ale użycza mu czasem głosu spiżowego kościołek wiejski i wówczas nic nie dorównywa harmonji tętnienia dzwonu, złączonego z niemym gestem jego cienia, znaczącego południe w oceanie lazuru. Tworzy on punkt centralny i daje imiona chwilom szczęśliwości rozpierzchłym i bezimiennym. U tego zwierciadła czasu spotyka się wszystko i nabiera świadomości swego trwania. Zbiegają tu zjawy rozliczne, cała poezja, rozkosz patrzenia na świat, wszystkie tajemnice firmamentu, mgliste i niejasne myśli krzewów, strzegących rzeźwego tchnienia powierzonego im przez noc, niby świętego skarbu, intensywna, rozedrgana błogość łanów pszenicy, łąk, wzgórz wydanych bezbronnie na łup pożerczej świetności promieni, niezaradność strumieni, toczących się wśród niskich brzegów, sen stawu, pokrywającego się potem baniek powietrza, zadowolenie domu rozwierającego pośród białej fasady okna złaknione odetchnięcia przestworzem nieba, zapach kwiatów, spieszący się, by zakończyć dzień na miłowaniu piękności spędzony i ptaki, śpiewające wedle programu godzin, wijące im girlandy wesela, sięgające w niebo. Wszystko to i mnóstwo zjaw zgoła niedostrzegalnych zbiega się tu, gdzie słońce,