Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

duszą kwiatów, owym najoczywistszym uśmiechem materji i jej najszczytniejszym wzlotem ku szczęściu i pięknu? Czyż podobna przypuścić, by problemy te zostały rozwiązane a pewniki osiągnięte, nie zapomocą świadomej inteligencji, ale przez jakieś prymitywne, ślepe impulsy? Czyż mamy brodzić w mgle zagadek i tajemnic coraz to gęstszej? W imię czegóżto w owem mieście pełnem wiary, nadziei i utajonego zapału, sto tysięcy dziewic podejmuje dobrowolnie takie brzemię pracy, jakiegoby nie uniósł żaden niewolnik człowieczy pod razami bata? Pracownice mniej ofiarne, szczędzące swych sił, pamiętające choć trochę o sobie, nie takim ożywione żarem obowiązku, dożyłyby niezawodnie drugiej wiosny, drugiego lata, tutaj zaś cóż widzimy? Oto, kiedy zakwita cały świat, ogarnia je taki szał poświęcenia, taka zabójcza pracowitość, że giną niemal do jednej po upływie kilku tygodni, padają z ciałem wyschłem doszczętnie, poszarpanemi skrzydłami, okryte strasznemi ranami!
Tantus amor florum et generandi gloria mellis! Tak mówi Wergili, który w czwartej księdze swych „Georgik”, poświęconej pszczołom, przechował nam ów uroczy obłęd starożytnych, patrzących na przejawy przyrody oczyma olśnionemi jeszcze obecnością bogów, będących utworami ich twórczej wyobraźni.