Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nowozaślubiona nie doznaje, podobnie jak i lud jej, żadnych niezwykłych wrażeń. Niema w tym małym móżdżku praktycznej, barbarzyńskiej władczyni, miejsca na jakieś wzruszenia, czy releksje filozoficzne. Ma teraz jedno tylko na myśli, mianowicie pozbyć się jak najprędzej pamiątki po nieszczęsnym małżonku, która utrudnia jej chodzenie. Siada w progu i odrywa starannie od końca odwłoka niepotrzebne organa, a robotnice wynoszą szczątki i wyrzucają je precz za deseczkę. Samiec dał jej co mógł i więcej nawet jeszcze, niż było potrzeba. Zatrzymuje w swej spermatyce samą tylko ciecz nasienną, w której pływają miljony spermatoidów. Od tej chwili, aż po ostatnie dni jej życia, plenniki te będą, jeden po drugim, jawiły się u szyjki spermatyki, zapładniając w przelocie jajo, sunące pokładełkiem, dokonywając we wnętrzu jej ciała tajemniczej kopulacji pierwiastku męskiego z żeńskim, a z onych błyskawicznych zespoleń narodzi się bezlik robotnic. Dziwnym zbiegiem losów, ona to właśnie, samica, dostarcza tego elementu męskiego, spermatoidy zaś są źródłem cech żeńskich. W dwa dni po tragicznych zaślubinach królowa znosi pierwsze jaja i natychmiast lud zaczyna ją otaczać pieczą wielką. Odtąd, wyposażona obu płciami, posiadając zasób niewyczerpany męskości, jakby żył w niej jakiś wiecznie czynny samiec, rozpo-