Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
III.

Niewielu badaczy śledziło tajemnicę zaślubin królowej pszczół, które odbywają się na wyżach olśniewających lazurowego nieba. Można tylko dostrzec, jak nieśmiało wychyla się z ula panna młoda, oraz jak wraca krwawa małżonka.
Mimo niecierpliwości czeka na odpowiedni dzień i stosowną godzinę. Czeka w cieniu u wejścia do miasta, pod bramą przytulona, na pogodę, na ciepło, na roztocz błękitu, która przestanie budzić w niej wątpliwości. Lubi zwłaszcza poranek, kiedy ślady rosy dosychają na liściach i koronach kwiatów, kiedy rzeźwość świtu, walcząc z żarem dnia, słania się, niby dziewica zwieszona napoły w objęciach silnego wojownika, kiedy poprzez kłębiącą się woń kwiatów wstającego lata, przenika ostatni ton zapachu fiołków.
Ukazuje się wówczas w progu, nie budząc zresztą zainteresowania miodziarek, dążących do pracy, otoczona świtą robotnic, których podniecenie stoi w prostym stosunku do tego, czy w ulu pozostały jeszcze poczwarki królewskie, lub też, czy niema już żadnej zastępczyni. Wylata i krąży zwrócona głową ku ulowi, powraca kilka razy na deseczkę przed bramą i leci ponownie. Dopiero, kiedy zanotowała sobie już dokładnie w umyśle, jakie jest położenie i wygląd królestwa, którego nigdy dotąd, nie oglądała z zewnątrz, unosi