Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kwiaty, czuwają nad wylęgarnią, świadome swej misji i wierne obowiązkom, jakie niezbadane w swych wyrokach przeznaczenie włożyło na ich barki.
Chwila obecna, coprawda, nie usposabia wesoło, ale jedno spojrzenie wokół wystarcza, by je napełnić nadzieją. Ul przypomina zaczarowany pałac baśni, którego mury składają się z tysięcy ampułek, zawierających dusze ludzi mających przyjść na świat. Znajdujemy się w osiedlu życia przedziemskiego. Gdziekolwiek spojrzymy, wszędzie zamknięte kołyski ciągną się wielokrotnemi szeregami, piętrzą jedne na drugie, każda, to przedziwna, pryzmatyczna trumienka, a w niej biała, jak mleko poczwarka, z rękami złożonemi na piersiach, pochyloną głową czeka godziny zbudzenia. Jednostajne, nieskończone rzędy i rzędy trumienek niemal przezroczystych. Patrzymy na nie i różne nam się zwidują postaci, czasem są to gnomy siwowłose, dumające nad czemś cicho, czasem legje dziewic odkształconych w postaci swej przez fałdy rańtuchów śmiertelnych, pogrzebane w sześciobokach tysięcznych, jakich napłodził moc ogromną jakiś szalony, nieugięty w piekielnych, twórczych porywach swych geometra, który uciekł z domu obłąkanych.
Na całej powierzchni onych murów pionowych, zbudowanych rzec można z utajonego życia,