Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

teza, bez względu którą przyjmiemy, dobrze tłumaczy skłonność królowej znoszenia jaj w komórki robotnicze, bez tykania kwestji, czy zdaje sobie sprawę z przyszłości.
Być może, że owa matka-niewolnica, której mamy chęć żałować, jest to wielka rozkosznica, rozmiłowana w nieustannych aktach płciowych, jakie zachodzą w jej ciele, w chwili łączenia pierwiastku samczego z żeńskim. Może doznaje wrażeń miłych, może budzą się w niej wspomnienia upojeń jedynego w życiu lotu miłosnego? I tutaj mogła natura, zawsze tak genjalna, tak przewidująca i nieobliczalna, gdy idzie o zasadzkę miłosną, położyć jakąś przynętę nieodporną, obliczoną na dobro gatunku. Zresztą musimy się porozumieć i nie dać się wywieść w pole własnym wywodom. Przypisywać w ten sposób naturze ideję i wierzyć, że to wystarcza, znaczy tyle, co rzucić kamień w przepaść jednej z tych bezdni, jakie spotykamy w grotach skalnych, wyobrażać sobie, że hałas spadającego ciężaru odpowie nam na wszystkie kwestje i, że dowiemy się czegoś więcej jeszcze, niż tego, że przepaść jest ogromnie głęboka.
Mówiąc: natura domaga się tego, organizuje ten cud, zmierza do tego celu, chcemy wyrazić tylko, że pewne, małe zjawisko utrzymuje się na powierzchni życia, podczas kiedy się niem zajmujemy, że istnieje na tym bezkreśnym rozłogu ma-