Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wia pszczoły, po jednej z każdego boku, białe, przejrzyste łuseczki i to w temperaturze tak wysokiej, że wydaje się, jakoby ogień żarzył się we wnętrzu ula.
Kiedy już wszystkie, aż do ostatnich, wiszących u samej podstawy stożka, okryją się takiemi białemi prążkami, jedna ze znajdujących się najniżej, ogarnięta jakby niespodzianie natchnieniem, zrywa się, biegnie szybko w górę po biernej masie i, dosięgnąwszy szczytu kopuły, wiesza się jej tam, odpychając głową i nogami inne, tamujące ruchy. Potem chwyta nogami i szczękami jedną po drugiej blaszkę wosku przylgnioną do tułowia, ugniata ją, gryzie, zarabia ze śliną, miętosi, czyni plastyczną, słowem urabia, niby rzeźbiarz glinę, lub murarz wapno. Skoro substancja wydaje jej się dosyć podatną i osiągnie odpowiednią spoistość, pszczoła przykleja ją mocno do sklepienia, kładąc niejako podwalinę, czyli raczej tworząc zwornik sklepienia nowego miasta, gdyż budowa odbywać się będzie nawspak, a miasto będzie spływać z nieba, zamiast wznosić się z powierzchni ziemi, jak miasta ludzkie.
Do pierwszej kulki dokleja następnie inne, zgarniając je z poszczególnych zakładek twardego, chitynowego brzucha swego, zlepia je razem, gładzi, ślini, nadaje im kształt właściwy, a potem,