Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.II.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cie, zawahał się i namyślał, czy ma przyjąć zaproszenie, czy nie; w końcu jednakże przyrzekł swoją obecność. Na krótko przed ukazaniem się Chopina w salonie pani H., opowiadał ktoś, jak z tym mistrzem przepędzał mile w Nohant wieczory. Pewna dama utrzymywała, iż w najlepszych dziełach pani Sand wieje odcień chopinowskiego ducha, niby wspomnienie jego muzyki; jak prawie wszyscy o bujnej poetycznej fantazyi pisarze, pani Sand, nim była w połowie swej literackiej pracy, już tworzyła plany do dzieł nowych, a nieraz chcąc dłużej przy biurku pozostać, prosiła Chopina, aby podczas, gdy ona pisać będzie, w przyległym jej gabinetu salonie improwizował na fortepianie. W tem dało się słyszeć przytłumione westchnienie; jakaś dama o bladem obliczu, o czarnych niespokojnych oczach, weszła do salonu, aby zaraz usiąść na osobności. Jedna tylko gospodyni domu, śledziła niespokojnie jej ruchy. Kiedy już towarzystwo całe prawie zebrane było, o czarnych oczach kobieta powstała, a idąc chwiejnym krokiem, zbliżyła się do Chopina i podając mu rękę na pół przymkniętemi usty szepnęła „Fryderyku!“ Pierwszy dopiero raz po gwałtownem rozstaniu się z panią Sand, ona to bowiem była, ujrzał ją znowu przed sobą, z wyrazem pewnej