Strona:Maurycy Jókai - Papuga.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —

okrycia. Atmosfera przesiąknięta była perfumami. Filip przypatrywał się snującym uroczym postaciom, a że był przystojnym i okazałym, nie jeden więc wzrok przyjaźnie spoczął na jego obliczu. Ale i on sam utonął w oczach jednej z przybyłych. Było to młode dziewcze, i prawdopodobnie po raz pierwszy znajdowało się na balu, z niepokojem bowiem usiłowało zakryć odkryte ramiona. Miała na sobie suknię białą, ubraną kwiatami pomarańczowemi. Z pięknej jej twarzy, jak z oblicza madonny, powleczonego delikatnym naturalnym rumieńcem, wiał urok niewinności. Z oczów tego pięknego dziecka zdawały się przeglądać wszystkie siedm cnót głównych. Stojąc pod ścianą korytarza, Filip wpatrywał się z lubością w uroczą dziewczynę, gdy w tem ona, oddawszy swe okrycie, przypadkiem spojrzała na niego.
— Ach, więc jesteś już! — rzekła z radością melodyjnym głosem, i podstąpiwszy do młodego człowieka, objęła go ramionami i złożyła na ustach pocałunek serdeczny. Lecz w tejże chwili zbladła, i radośny wyraz twarzy ustąpił przerażeniu. Zakryła oczy wachlarzem, pochwyciła rękę towarzyszki i znikła za otwartemi drzwiami sali.
„No, rozpocząłem dzień dobrze! — rzekł do siebie Filip, zachwycony niespodziewanym pocałunkiem tak pięknych ust. — Co to się stało?“
Balowa sala była pełna, z łatwością więc urocze dziewczę ukryć się zdołało. Księżna, jako gospodyni domu, przyjmowała gości u wejścia do sali. Gdy Filip spostrzegł, iż każdy ją witał, pośpieszył również ku niej. W domu tym był po raz pierwszy.
— Mam zaszczyt przedstawić się pani...
— Dajże pokój, roztrzepańcze! — przerwała mu księżna życzliwie. — Po co się pan przedstawiasz! Znamy tu pana dobrze!