Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rawi, zaraz podnosi się alarm, gwałt niebywały, zagraniczne gazety, a zwłaszcza angielskie, przepełniają, szpalty opisami, jak się to mordują pomiędzy sobą mieszkańcy kraju tutejszego, słowem, historya niepotrzebnie rozmazuje się po świecie. Jeżeli zaś przeciwnie, obadwaj zapaśnicy wystrzelą w powietrze, to znów berliński „Kladerradatsch” pastwi się nad nimi w sposób nieprzyjemny. Pojedynek na szpady jest najprzyzwoitszy, zawsze miewa jakiś określony wynik.
Wogóle na trzeźwo rzecz biorąc, trudno było odmówić słuszności poglądom jaśnie oświeconego księcia; ale baron Szymon w chwili obecnej wcale nie był zdolny słuszności tej ocenić.
Nigdy mu nawet w myśli nie postało w ten sposób dochodzić swojej krzywdy. On się tak cieszył nadzieją jakiegoś realnego odszkodowania…
Książę zaś, do szpiku kości przejęty zasadami rycerskiemi, nie rozumiał poprostu, ażeby w kwestyach, dotyczących honoru, mogło istnieć jakiekolwiek inne zadosyćuczynienie, jak drogą pojedynku. Był on przyzwyczajony uważać przelew krwi za rodzaj dyetetycznej reguły życia towarzyskiego i ani wyobrażał sobie, żeby mógł istnieć na świecie człowiek, którego łaskotliwe ciarki przechodzą, gdy kto w pobliżu jego osoby końcem szpady lawiruje. Jakoś nie przychodziło mu to na myśl.
A tu, Szymon Lenke był właśnie jednym z tych wrażliwych.
Przecież nawet dlatego wydalony został niegdyś ze szkoły wojennej, że nie umiał przezwyciężyć swojej odrazy do wszelkiego władania bronią.
Zresztą, kto wie? Trudno ręczyć. Dostoj-