Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oczekiwano go tam.
Gdy przyszedł, wprowadzono go natychmiast do najpoufniejszego gabinetu.
Baron Szymon odrazu rozpoczął rozmowę od pełnego emfatycznej zjadliwości sprawozdania z wypadków ubiegłego wieczoru; nie żałował plastyki stylu do odmalowania, jak skandalicznie zachowywała się cała, najwyższa biurokracya miejscowa od chwili powrotu hrabiego Zoltana, przez całą noc, aż do białego rana, niepowstrzymana nawet tem, że on sam, przecież główny amfitryon zebranych gości, opuścił dom, w którym się działy takie bezeceństwa. Największy nacisk kładł na bezczelne, ujmę zajmowanemu stanowisku przynoszące postępowanie Lebeguta, a także i kapitana policyi, który zamiast energiczną tamę położyć swawoli, razem ze wszystkimi się awanturował.
Durchlaucht jednakże wysłuchał wszystkiego z miną fenomenalnie spokojną, co przy doniesieniach podobnej treści dotychczas nigdy jeszcze się nie zdarzało.
Szymon, zauważywszy to, zdziwił się niepomiernie.
Wielkorządca w sprawach takich nie zwykł był starać się o zimną krew.
— Najgorszy ze wszystkich to Lebegut — instygował jeszcze.
— Hm, hm — Durchlaucht pokręcił głową, jowiszowato namarszczając brew. — Ten bonhomme, pokazuje się, nie darmo tyle nosów dostawał co chwila od wyższej władzy; oto teraz znakomicie ma wyrobiony zmysł powonienia.
(Co?… Więc i Lebegut umie wietrzyć?)