Paolo Barkó z takim pośpiechem uciekał ze wspaniałego bankietu, wydanego na jego cześć, że zapomniał nawet zabrać swoje skrzypce.
Uciekał, jak gdyby go furye goniły, jak gdyby się obawiał, żeby go kto ze współbiesiadników nie dogonił i do powrotu nie zmusił. Pędziło go jakieś niewypowiedziane przerażenie.
Wtedy dopiero zaczął odzyskiwać równowagę ducha, gdy minąwszy ostatnie zabudowania miejskie, stanął na wybrzeżu rzeki.
Tutaj, gdy poczuł pod stopami chrzęst żwiru, tego, tak dobrze sobie znajomego żwiru, na którym bawił się, dzieckiem będąc, gdzie ze szczególniejszem zamiłowaniem zbierał drobne muszelki, tutaj dopiero trzeźwo zastanawiać się zaczął nad sytuacyą.
Co ta cyganka o nim światu nagadała?
Że on nie jest jej synem, lecz synem baronowej! Że nie jest cyganem, ale magnatem.
Ależ — w takim razie: skoro nie jest cyganem, to nie jest i artystą. To nie ma prawa obiegać
Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/111
Wygląd
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ VI.
Podwójny cień.