Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mnie się ten czas już tak długim wydaje, jak gdyby wieki upłynęły, odkąd go nie widzę!
— Nie szczędzę starań dla niego. Wszystko robię, co w danym wypadku zrobić można. Ale i hrabina niechże też raczy ze swojej strony coś dla syna swojego uczynić; nie wymagam wprawdzie niczego pozytywnego, żadnego czynu trudnego, lub ryzykownego, ale postępowaniem swojem nie psuj mu sprawy.
— Ja?… Psuję mu sprawę?! Czem, na miłość Boską?
— Czem? Tym oto ubiorem. Manifestujesz hrabina swoją żałobę, podkreślając tem samem, iż nie masz nadziei, ażeby śledztwo wykazało niewinność hrabiego Bàrdy. Wielką wyrządziłabyś mi grzeczność, hrabino, gdybyś zechciała nie pokazywać się wcale gościom naszym dzisiejszego wieczora.
— Chętnie zastosuję się do twojego życzenia, mój synu.
Baronowa Anna, rada w duszy temu żądaniu Szymona, już podniosła się w fotelu, aby pokój opuścić, gdy gestem i słowem zatrzymała ją Aranka.
— Proszę cię, chère maman, zechciej pozostać. Mojem życzeniem jest przeciwnie, ażebyś była obecną w naszych salonach na dzisiejszej recepcyi. Goście nasi powinni cię u nas widzieć.
Szymona jeszcze gorzej to rozdraźniło.
— Chyba na to, ażeby jak chodzący nagrobek, straszyła obecnych, którzyby się zabawić i rozerwać pragnęli! Żywa klepsydra w czarnych ramach!
Aranka jednakże nie chciała ustąpić.
— Obecność hrabiny na naszym raucie jest dla nas kwestyą opinii, wyrobi nam „markę” towarzyską w świecie.
Szymon wzruszył ramionami. Nie posiadał on