Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się czara waszych grzechów i nadeszła godzina kary. Pokutujcie za wasze winy, posypcie głowy wasze popiołem i proch rzućcie u wrót waszych domów, zamiast kwiatów i zielonych liści, gdyż zaprawdę, powiadam wam, gniewna ręka Pańska wisi nad wami i niedługo nadejdzie chwila, kiedy ta ziemia przestanie rodzić kwiaty i zielone liście!
— Lud głośno śmiać się począł.
— Ten cudzoziemiec sam nie wie, co mówi. Co za szkoda: taki piękny człowiek, a taki bezrozumny! taki silny, a taki zimny!
I wesoło tańczyli i śpiewali, hołdując kwiatom, które kwitną na zielonych gałęziach i na różowych ustach niewiast.
I oto tej samei nocy, kiedy Bar Noemi ukazał ludowi gniewny palec Boży, z przeraźliwem brzęczeniem przybył z pustyń ciemny tuman, niezliczona chmara szarańczy; czarna, zakrywająca słońce i gwiazdy, armja spadła na ziemię i osiadła na kwiatach i trawie; szybko pełzając, potężni ci wojownicy niszczyli łąki i trawniki; młode gąsienice obsiadły drzewa, wlazły na dachy, gromadami sunęły po ulicach i mostach i w niesłychanej liczbie obsiadły każde drzewo, każdy kwiat, każdy krzew. Po jednym dniu cała okolica była zniszczona: palmy były bez wieńców, lasy były bez liści, gaje puste, trawy i zioła zniknęły.
Tylko jedno stare drzewo oliwne pozostało całe ze swemi ciemnemi, zielonemi liśćmi, pod których cieniem spoczywał Bar Noemi i jego towarzysze.
Na trzeci dzień przestraszony lud z krzykiem po-