Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gom się pokłonił i aby prosił ich o błogosławieństwo, Bar Noemi, na podziw wszystkich, zawołał:
— Jehowa jest Bogiem! — i bogom się nie pokłonił.
Starcy i kapłani, przerażeni tym bluźnierczym okrzykiem, szeptać poczęli między sobą, co mają począć z tym zuchwałym cudzoziemcem.
Zaprowadzili go do amfiteatru Astarty, którą lud czcił w postaci białej, wyrzeźbionej z marmuru, niewiasty, i pokazali mu misterje, czci jej oddawane, słodkie tajniki miłości, wobec których rozum ludzki blednieje, podniecające obrazy zmysłowe, które pod różną nazwą, w każdym wieku, aż do naszych czasów, znajdowały bałwochwalców!
Bar Noemi odwrócił twarz od tej oślepiającej ułudy i zawołał:
— Jehowa Bóg!
Starcy i kapłani, opuściwszy głowy, wyszli i zaprowadzili Bar Noemiego do świątyni wielkiego, wspaniałego boga Dagona, który błyszczał od srebra i złota, który stał na okręcie perłowym, pokrytym drogiemi kamieniami i szlaczetnym metalem i, zamiast fal morskich, płynął w olbrzymiej cysternie, rtęcią napełnionej.
Tu rzekli Bar Noemiemu, jeżeli przed czarem miłości głowy nie schylił, aby schylił ją przed obrazem bogactwa, gdyż to Dagon daje pieniądz i władzę tym, którzy weń wierzą.
Ale Bar Noemi pogardliwie spojrzał na olbrzymie bogactwa, jakie widział wokół, i śmiało powtórzył:
— Jehowa Bóg!